Redakcja PZKB: Kariera każdego kickboxera i kickboxerki zaczyna się na krajowym ringu bądź macie. W Pani przypadku sukcesów w Mistrzostwach Polski było mnóstwo.
Julita Tkaczyk-Trzeciak:
Łącznie zdobyłam 24 medale, a złotych było 17. Od dawna nie miałam okazji do wspominania swoich startów. W Mistrzostwach Polski szczególny dla mnie turniej odbył się w 2002 roku, bowiem w rodzinnym Radomiu. Przed swoją publicznością zawsze walczy się najlepiej. Chociaż muszę przyznać, że złoto za każdym razem było moim celem, takim spełnieniem oczekiwań i podsumowaniem ciężkiej pracy treningowej. Miałam to szczęście, że dużo wygrywałam, a i kilka razy w Radomiu.
Walczyła Pani w kategoriach -48, -50kg, -52 kg, a czy zdarzyło się w jeszcze wyższym limicie?
Zdecydowanie najlepiej czułam się w -52kg, to była moja optymalna waga. Nie musiałam zbijać zbyt wielu kilogramów do tej kategorii. A co do wyższych, w 2004 roku zdobyłam w Pruszkowie tytuł zawodowej Mistrzyni Polski -56kg po zwycięstwie na punkty z Barbarą Mróz. Jednak to był jednorazowy pojedynek w tej wadze.
Z kim najczęściej Pani rywalizowała w Polsce? Które rywalki były najbardziej wymagające?
Bardzo trudne walki toczyłam z Kingą Kujawą, wtedy pod panieńskim nazwiskiem Nowakowska. Zmierzyłam się z nią 3-krotnie. Za pierwszym razem przegrałam na punkty w moim debiucie w Mistrzostwach Polski Juniorek w 1997 roku. Oczywiście nie znałam jej, byłam zaskoczona, że jest tak mocną zawodniczką. W rewanżu ponownie zwyciężyła Kinga 2:1. Przed trzecim pojedynkiem byłam niesamowicie zdeterminowana i wygrałam do jednej bramki 3:0. Moim zadaniem było pokazanie, że jestem lepszą kickboxerką i to się udało osiągnąć. Trudna była także krajowa rywalizacja z Katarzyną Czubą-Wrońską. W ogóle trzeba zauważyć, że wiele z nas, kickboxerek, potem przeszło do boksu i to my w zdecydowanej większości stanowiłyśmy uczestniczki pierwszych edycji MP w pięściarstwie olimpijskim. Bokserek stricte nie było, boks rozwijał się dzięki kickboxingowi.
Wracając na własne “podwórku”. W Radomiu sięgnęła Pani po pas Zawodowej Mistrzyni Europy, chociaż to trofeum wywalczyła Pani już wcześniej w Szkocji.
Wyglądało to tak, że w 2002 rok polecieliśmy do szkockiego Dundee w 3-osobowym składzie: ja, Mariusz Ziętek i trener Jerzy Radomski. Na plakatach reklamujących galę przedstawiano mnie jako… obrończynię tytułu, a miejscową zawodniczkę Jackie Miles jako pretendentkę. To było zaskoczenie, ale nie mieliśmy wpływu na to, co drukują organizatorzy. Kolejną niespodzianką okazał się alarm przeciwpożarowy i bezwzględna ewakuacja całej hali. Na szczęście sprawni wszystko posprawdzano, nic się nie stało i mogłam wznowić przygotowania do walki z Miles. W jaskini lwa i ja wygrałam w ładnym stylu, i Mariusz pojedynek o Mistrzostwo Świata.
A jeśli chodzi o walkę o ten sam pas w Radomiu, pod koniec 2004 roku w Radomiu spotkałam się z Finką Anniką Pitkanen. Przeciwniczka była dość mocna, na pewno silniejsza pod kątem wyprowadzania ciosów bokserskich.
To ciekawe co Pani mówi, bo przecież to Pani słynęła z ciosów prostych.
Finka potrafiła uderzyć rękami, chociaż jej ciosy niezbyt często dochodziły. Ale jak już trafiła, to dało się je odczuć. Ostatecznie zwyciężyłam na punkty i znów była to nagroda za bardzo dobre przygotowania. I jeszcze raz podkreślę, że fantastycznie walczy się w gronie bliskich sobie osób, a takich było mnóstwo na trybunach.
Zanim zaczęła Pani trenować kickboxing, tańczyła w Młodzieżowym Domu Kultury. W ringu też Pani tańczyła?
W mojej głowie zawsze był taniec, a ponadto miałam epizod w szkole muzycznej. Grałam na gitarze. Jednak najbliższy był mi taniec. W 2000 roku wzięłam udział jako pierwsza i jedyna Polka w Mistrzostwach Świata w aero-kickboxingu w Paryżu. Połączenie aerobicku, fitness z kickboxingiem, boksem. Bardzo fajna mieszanka. Cieszę się, że jestem prekursorką aero-kickboxingu w naszym kraju.
Historia zatoczyła koło, bo dziś to Pani prowadzi zajęcia w radomskim MDK.
Rzeczywiście, 30 lat po tym, jak sama trenowałam w MDK-u, dziś to ja tutaj pracuję. Prowadzę sekcję gimnastyczną z elementami akrobatyki, a moje podopieczne jeżdżą na regionalne i ogólnopolskie zawody. Trenują bardzo małe dziewczynki, zaś w rywalizacji z innymi klubami biorą udział te w wieku 7-15 lat. Startują m.in. w Mistrzostwach Polski w fitness gimnastycznym.
W 1991 roku Pani mąż Włodzimierz Trzeciak założył Kick Sport Radom. Czy prowadzi Pani zajęcia z kickboxingu w swoim klubie?
Przez całą karierę byłam związana z Kick Sport Radom, a później byłam przez kilka lat trenerką w sekcji dla dzieci. W pewnym momencie trzeba była jednak podjąć pewne wybory. Zajęłam się innymi rzeczami związanymi ze sportem, w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym im. Janusza Korczaka, gdzie pracuję, wprowadziłam w ramach innowacji z wychowania fizycznego zajęcia z kickboxingu. Włodek zaś prowadzi klub.
Trudno w to uwierzyć, ale w tym roku minie ćwierć wieku od Pani debiutu w seniorskich Mistrzostwach Europy.
W niemieckim Leverkusen startowałam w formule Light Contact -50kg. W półfinale przegrałam 1:2, a powszechna opinia była taka, że sędziowie skrzywdzili m.in. mnie i Dawida Kowalskiego. Wiem, że zrobiłam co w mojej mocy, aby wygrać, niestety werdykt był niekorzystny.
W 1999 roku ponownie stanęła Pani na podium Light Contact, ale w Mistrzostwach Świata Juniorek w Lizbonie.
Wtedy po raz pierwszy rywalizowałam z Olgą Pavlenko, od kilku lat prezydent Ukraińskiej Federacji Kickboxingu. To była wyrównana walka. Skuteczniej zrewanżowałam się jej w drugim pojedynku. Z kolei trzeci pojedynek odbył się w Kijowie przy okazji meczu Europa – Ukraina. Z Polski walczył też Robert Żytkiewicz. Galę zorganizowano na świeżym powietrzu, a sędziowie przyznali zwycięstwo Oldze Pavlenko. Ten ring ścian nie miał, ale one czasem pomagają, nawet wirtualne...
Początek tego stulecia był pasmem sukcesów. W 2001 roku brązowy medal Mistrzostw Świata w Light Contact w słoweńskim Mariborze, rok później srebro Mistrzostw Europy we włoskim Lido Jesolo w tej samej formule i wadze -50kg. I wreszcie MŚ 2003 w Paryżu i ponownie brązowy krążek.
To już dwie dekady od ostatniego z wymienionych sukcesów. Sporo szczegółów walk zatarło się w pamięci. Ale jedno wiem z pełną odpowiedzialnością, nigdy nie odpuściłam przygotowań, za każdym razem walczyłam na 100 procent możliwości. Każdy z turniejów, z medali był lekcją, doświadczeniem, przynosił coś nowego.
W 2004 roku walczyła Pani zawodowo, a potem podpisała kontrakt bokserski. To była krótka przygoda, zaledwie 4 walki.
Cóż, tak się życie potoczyło, że szybko skończyłam z profesjonalnym boksem. Rzecz jasna dużo dłużej związana byłam z kickboxingiem. Chciałabym jeszcze przypomnieć nazwiska Węgierek, trudnych rywalek – Szilagyi i Piszlei. Toczyłyśmy zacięte boje. Druga z tych dziewczyn miała odmienny styl od innych, była bardzo nastawiona na techniki nożne.
Co było znakiem firmowym Julity Tkaczyk-Trzeciak w kickboxingu?
Szczególnie wyróżniałam się pracą na nogach. Komentatorzy mówili, że jestem lekka na nogach i mam poczucie rytmu. Czyli właśnie to dzięki tańcowi. Wiem, że robiłam wrażenie na przeciwniczkach.
Pani osiągnięcia doceniali kibice, ponieważ kilka razy była Pani wśród najlepszych sportowców Ziemi Radomskiej.
Wygrywałam plebiscyt współorganizowany m.in. przez gazetę Echo Dnia. Przeciwników zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn miałam z najwyższej półki, m.in. zapaśniczkę Edytę Witkowską, lekkoatletę Grzegorza Krzoska, siatkarzy i innych.
Pracę magisterską pisała Pani o wpływie zajęć kickboxingu na poziom sprawności fizycznej.